Nie śmiać się. Od dłuższego czasu napomykałam o tym, że chętnie przeczytałabym sławetny "Zmierzch" i właśnie otrzymałam tę książkę w prezencie świątecznym (dziękuję <3). W ramach równowagi chciałam podczytywać równocześnie Dehnela, ale niestety - "Zmierzch" wciąga, i to dokumentnie. Póki nie zwraca się uwagi na język powieści, który przez nieco drętwe dialogi i proste słownictwo chwilami przypomina mi relacje z przestępstw zamieszczone w "Detektywie" (też lubię, a co), czyta się świetnie. A na język łatwo nie zwracać uwagi właśnie ze względu na fakt, że chcąc nie chcąc człowiek daje się porwać całkowicie przewidywalnemu schematowi zakazanej miłości i ogólnemu urokowi świata przedstawionego.
Ponadto myślę, że jeszcze z pięć lat temu mogłabym się naprawdę utożsamić z główną bohaterką, nieco wyobcowaną, nienawidzącą wuefu i wiecznie pakującą się w kłopoty (tak, wiem, że ten schemat pasuje do większości nastolatek - i na tym też polega urok "Zmierzchu"). Innymi słowy nic wielkiego czy odkrywczego, niemniej jednak powtarzam, że książkę czyta się naprawdę dobrze.
P.S. Tekst w tytule notki to zdanie, jakim można ostro zatrollować na forum dla nastolatek.
P.S. 2. Na koniec mały cytat, absolutna perełka:
"Głos amanta pieścił uszy." :D
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz